wtorek, 23 sierpnia 2016

Grzyby, suszone i świeże. Garść własnych ziół. Zupa.


Witajcie!

Prace nad blogiem, choć może tego nie widać na pierwszy rzut oka trwają. Na razie zajęłam się przerabianiem i formatowaniem starych postów. Niektóre wyglądają tak, że dziwię się, że ziemia jeszcze się pode mną nie otworzyła, bym mogła się pod nią zapaść. Niestety nie ma tak łatwo. Zachciało mi się zmieniać szablon to i stare ustawienia się posypały. Dlatego teraz zaczynam od końca, a tak naprawdę od początku.

Od początkowych wpisów. Przypominam sobie, jaka to ze mnie blogowa świeżynka była. Jaką radość sprawiał mi każdy post, każdy eksperyment.
 
Przypomniało mi się moje zachłyśnięcie Weekendową Piekarnią i pieczeniem własnego chleba. 
 
Przypomniały mi się książki kucharskie, które zepchnęłam w kąt otoczona innymi pięknie wydanymi.
 
Przypomniały mi się akcje kulinarne, w których brałam udział.
 
Przypomniały mi się wszystkie wspólne gotowania.
 
Przypomniały mi się blogi, które kiedyś tak bliskie, a teraz przedzieram się przez pajęczyny zapomnienia. Ze zdziwieniem stwierdzam, że linki do tych, na których się wzorowałam nie działają. Niektórzy przeszli na własne domeny, a inni zniknęli… Tak po cichu, że nawet się nie zorientowałam.

Przede wszystkim przypomnieli mi się ludzie, których mi brakuje.
 
Brakuje mi spotkań warszawskich blogerów.
 
Brakuje mi wspólnych gryzowych weekendów.
 
Brakuje mi rozmów przy herbacie, czy schłodzonym białym winie w przytulnej knajpce, która zniesie gwar kilkunastu fascynatów jedzenia. 
 
Brakuje mi społeczności, której jeszcze jakiś czas temu byłam częścią.

Choć mogłabym się użalać to wolę działać. Wolę rozpuścić wici. Może komuś też tych spotkań brakuje. A może z racji przygotowań ślubnych po prostu wypadłam z obiegu? Pora do niego powrócić. O tym wszystkim przypomniało mi się, gdy aktualizowałam stare posty.  Ludzie, których poznałam dzięki temu, że prowadzę bloga. Wydarzenia, w których miałam okazję uczestniczyć, tylko dlatego, że jestem blogerką. Kawał historii mojego życia, mojego rozwoju nie tylko kulinarnego, ale i fotograficznego.

Uświadomiłam sobie jeszcze, że choć blog istnieje już jakiś czas, to pewnie niewielu z Was wie,  że jestem absolutną maniaczką zbierania grzybów. Jeśli już tylko poczuję grzybowy zew, to mogłabym codziennie w lesie być i chodzić godzinami. Byle mi tylko koszyki donosili.

W ubiegły weekend gdy z M. wracaliśmy samochodem z Mazur spodobał nam się las. M. uwielbia wszystkie te miejsca, gdzie są sosny i mech. Wymarzone miejscówki dla podgrzybków. Faktycznie droga pożarowa tuż przed skrętem na Rudę okazała się dla nas szczęśliwa. Akurat taki kawałek lasu znaleźliśmy. Po jednej stronie drogi mchy i sosny, a po drugiej trawy, brzozy i dęby. M. już po wyjściu z auta znalazł małego prawdziwka. Potem już wystarczyło krążyć w niewielkim oddaleniu, by znajdować kolejne okazy i zapełniać nasz wiklinowy koszyk. Pakowaliśmy do niego prawdziwki, kozaki, zajączki i chyba ostatnie już w sezonie kurki.

Po godzinie, gdy przeszliśmy do tej części lasu, która nas zachęciła zaczęło się prawdziwe podgrzybkowe szaleństwo. Gdyby nie to, że mieliśmy tylko jeden koszyk i już nam grzyby z niego wypadały, to pewnie byśmy ich zebrali dobrych kilka kilogramów. Wystarczyło znaleźć tylko jednego, a potem podczas wyciągania z ziemi i oczyszczania znajdować kolejne. Tak, podgrzybki uwielbiają rosnąć stadami. Żal było wychodzić z lasu tak nam się dobrze zbierało, ale dzięki temu został nam niedosyt i znów nie możemy doczekać się weekendu, by w lesie spędzić kilka godzin.

Z naszej niespodziewanej wyprawy przywieźliśmy czubaty kosz grzybów. Część z nich musieliśmy przełożyć na koc, by podczas jazdy się nie połamały. Efektem częściowo się Wam pochwalę pokazując przepisy na zupę grzybową, czy makaron z kurkami, ale powstały również dwa słoiczki marynowanych podgrzybków i masa suszonych grzybów. I jak tu nie kochać wypraw do lasu! Zresztą wystarczy spojrzeć na zdjęcia.

   

   

   

   

   

   

 

Zupa grzybowa 

(z grzybów świeżych i suszonych)

przepis własny
(na 4 porcje)

Składniki:

5-6 kapeluszy suszonych grzybów
600g świeżych grzybów leśnych
1 mała cebula
1 łyżka oleju
1,5l bulionu warzywnego
2 gałązki tymianku
1 gałązka rozmarynu
2 gałązki pietruszki
2 gałązki lubczyku
sól i pieprz do smaku

dodatkowo:
kilka gałązek natki pietruszki do dekoracji

Przygotowanie:

Suszone grzyby zalewamy wrzątkiem i zostawiamy do namoczenia na 15-20 minut.  Po tym 
czasie osączamy na sitku, wodę z moczenia zachowujemy. Większe kapelusze kroimy 
na mniejsze kawałki, mniejsze zostawiamy w całości.

Świeże grzyby dokładnie oczyszczamy, myjemy pod zimną wodą i dokładnie osuszamy na papierowym ręczniku. Kroimy na średniej wielkości kawałki.

Cebulę obieramy i kroimy w drobną kostkę.

Na patelni rozgrzewamy olej, dodajemy pokrojoną cebulę i smażymy aż się zeszkli. Dodajemy pokrojone grzyby (świeże i suszone) i podsmażamy przez chwilę, cały czas mieszając. Następnie wlewamy bulion warzywny, wodę z moczenia suszonych grzybów i zioła (najlepiej je związać sznurkiem, by łatwiej było je potem wyciągnąć z zupy). Gotujemy na średnim ogniu przez
30 minut.

Wyjmujemy ziołowe gałązki. Wyciągamy połowę grzybów z zupy, resztę dokładnie miksujemy blenderem. Dodajemy wyciągnięte grzyby i doprawiamy do smaku solą i pieprzem.

Podajemy z siekaną natką pietruszki.

Smacznego!

1 komentarz:

Witaj!
Super, że chcesz podzielić się ze mną swoją opinią. Komentarze są moderowane, dlatego nie martw się, jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu.